Lama Ole i Hannah Nydahl się śmieją

Ścieżka jogina

Wykład Lamy Ole Nydahla wygłoszony w Marine County w Kalifornii w 1987 roku opowiada o ścieżce świeckiego praktykującego. Opisuje podstawy, na których należy budować i których powinniśmy się trzymać, aby skutecznie się rozwijać, czyniąc własne życie oraz życie innych ludzi bogatszym i bardziej znaczącym.

Ponieważ sam jestem joginem, temat jogicznej ścieżki porusza mnie i cieszy. Nie znaczy to jednak, że możemy po prostu podążać nią na własną rękę – kiedy i jak chcemy. Potrzebujemy kilku czynników, kilku tak zwanych „nagromadzeń” w umyśle, zanim droga ta stanie przed nami otworem. Znacie prawdopodobnie osoby, które są świetne w opowiadaniu o tym, jak to wszystko jest puste, jak nic nie ma szczególnego znaczenia. Później jednak, kiedy doświadczają trudności i wpadają w zły nastrój albo tracą panowanie nad sobą, mówicie im: „No i co? Gdzie jest teraz twoja pustka?”.


Istnieje mnóstwo ludzi, którzy są wybitnymi znawcami dharmy „ustnej”. Są świetni w wyjaśnianiu rozmaitych zagadnień, ale nie dysponują aż tak przekonującym „całościowym” jej rozpoznaniem. Oznacza to, że nie potrafią dobrze doświadczać zjawisk i żyć tym, co jakoby zrozumieli. Zasadniczo na ścieżce świeckiego praktykującego lub jogina – która najbardziej mnie samego interesuje – istnieją określone stopnie rozwoju. Aby podążać tą drogą odnosimy się do pewnego rodzaju podstaw, na których należy budować i których powinniśmy się trzymać.

Nikt na tym świecie nie jest w stanie zrobić niczego pełnego mocy lub znaczenia, mając neurotyczny umysł. Taki mentalny stan pełen jest „pokręconych” energii – wszelkiego rodzaju wątpliwości i pomieszania – a także przeniknięty silnym odczuciem oddzielenia pomiędzy działającym, wykonywaną rzeczą i samym działaniem. Jakakolwiek aktywność wynikająca z takich warunków będzie pochłaniała wiele pracy, ale nie przyniesie dużo pożytku. Działania takie nie inspirują też zwykle innych. Dlatego już na pierwszym poziomie praktyki bardzo ważne jest zręczne unikanie sytuacji, które mogłyby zmarnować nasz wysiłek, pogłębić pomieszanie czy też stać się źródłem nieprzyjemnych doświadczeń. Zamiast tracić na nie czas, powinniśmy raczej angażować się w to, co stanowić będzie stabilną podstawę naszego dalszego rozwoju. Ten aspekt praktyki jest wspólny dla mnichów i joginów: chodzi po prostu o sensowną pracę z przyczyną i skutkiem – z tym, co myślimy, mówimy i robimy oraz ze skutkami, które powoduje to w naszym życiu.

Jeśli nasze życie jest pełne problemów i bezustannie mamy trudności z innymi ludźmi, sytuacjami i prawem, to możemy zapomnieć o jakimkolwiek przekonującym rozwoju. W tym przypadku nie będziemy potrafili spoczywać w esencji umysłu i każdy krok naprzód przyjdzie nam z trudnością. Z tego względu Budda zaleca rozpoczynanie praktyki od zrozumienia mechanizmu przyczyny i skutku. Musimy najpierw dostrzec, co na tym świecie jest użyteczne, a co szkodliwe, a następnie starać się robić to pierwsze, niezależnie od tego, co o tym sądzi nasze ego. Nauki Buddy mówią, że powinniśmy postrzegać zdolności naszego ciała, mowy i umysłu jako narzędzia przynoszenia pożytku innym i dbania o własny rozwój. Na przykład przy pomocy ciała powinniśmy chronić istoty, dawać im poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Budda naucza również, że poprzez ciało można na wiele sposobów praktykować szczodrość. Za jego czasów oznaczało to w dużym stopniu dzielenie się z innymi pieniędzmi lub rzeczami materialnymi. W społecznie rozwiniętych częściach dzisiejszego świata nie chodzi tak bardzo o pieniądze, lecz o dzielenie się naszą odwagą, dobrym samopoczuciem, radością, wewnętrzną równowagą, ciepłem i innymi głębokimi podarunkami, potrzebnymi naszemu otoczeniu.

Budda mówił, że bardzo istotne jest używanie ciała do obdarowywania miłością, szczęściem i ludzkim ciepłem. Jeśli będziemy tak postępować, zyskamy całkowitą pewność, że wypełniamy wewnętrzną i zewnętrzną przestrzeń wrażeniami przynoszącymi wiele szczęścia zarówno innym, jak też nam samym. Przekonamy się, iż dzięki takiemu postępowaniu nasz umysł się uspokoi i rozluźni – stanie się podobny do filiżanki pełnej kawy, która już nie drży, więc jej zawartość pozostaje całkowicie klarowna. Będziemy przypominali doskonale wypolerowany klejnot, promieniujący własną jasnością i światłem. W ten sposób Budda pokazuje nam, że posługiwanie się ciałem jest czymś znaczącym, co wywołuje skutki trwałe, przynoszące korzyść innym i nam samym nie tylko w chwili obecnej, ale we wszystkich czasach i miejscach.

Oczywiście nie jesteśmy jedynie ciałem. W krajach cieszących się wolnością władza sprawowana przez państwo zazwyczaj skupia się na sprawach dotyczących ciała. Prawo koncentruje się także na naszych w tej mierze działaniach. Jednakże w życiu prywatnym to, co mówimy, ma często większą wagę, niż to, co robimy. Skutki naszych słów są niejednokrotnie bardziej dalekosiężne niż skutki naszych działań fizycznych – na przykład werbalne nękanie czy obmowa mogą naprawdę zniszczyć komuś życie. Poza tym działanie poprzez ciało może dotknąć jednej lub co najwyżej kilku istot, a nasze słowa są w stanie zranić naprawdę wielu ludzi. Dlatego umiejętne wykorzystanie mowy ma takie duże znaczenie. Jeśli słowami pomagamy istotom wzajemnie się zrozumieć, rozluźnić czy też po prostu wprawiamy je w dobry nastrój, możemy uczynić zarówno ich, jak i swoje życie niezwykle bogatym i znaczącym.

To, co świadomie mówimy i czym dzielimy się z ludźmi przy pomocy słów: ciepło, zrozumienie, miłość, przejrzystość umysłu i nieustraszoność – jest naprawdę wspaniałe i uszczęśliwiające. Jak już wspomniałem, nasza mowa ma moc docierania do wielu istot, więc to, co mówimy, może nabrać ogromnego znaczenia. Spójrzcie na głowy naszych państw czy na innych wpływowych ludzi; zauważcie, jaką wagę przywiązuje się do tego, co mówią. Świadome używanie mowy ma naprawdę ogromne znaczenie. Jednocześnie wszystkie działania naszego ciała i mowy zakorzenione są w umyśle: to, co pomyślimy dzisiaj, jutro wypowiemy, a pojutrze zrobimy. Dlatego powinniśmy zasadniczo i w naturalny sposób życzyć każdej istocie szczęścia i cieszyć się z wartościowych osiągnięć innych. Dzięki takiej, przejrzystej postawie, nawet bez wgłębiania się nieustannie w szczegóły, zarówno nasz umysł, jak też mowa i ciało staną się prawdziwym źródłem dobra i szczęścia. Właśnie na takim poziomie funkcjonuje zręczny jogin.

Postawa, którą charakteryzuje zrozumienie przyczynowości i pracowanie z nią w zręczny sposób, skutecznie nas zabezpiecza – jak dobrze wykuty pancerz. Bez tego możemy składać piękne i kwieciste deklaracje, a nawet czasami zyskać aplauz, ale nazajutrz znów staniemy twarzą w twarz ze swoimi starymi problemami i nawykami. Będziemy jak ktoś, kto stawia dom na lodzie – wszystko wygląda wspaniale, dopóki nie przyjdzie wiosna. Każdy z nas powinien być zasadniczo świadomy tego, co się wydarza. Po prostu musimy rozumieć działanie przyczyny i skutku w naszym życiu.

To rzeczywiście zaskakujące: chociaż od czasów Buddy praktycznie wszystko w zewnętrznym świecie uległo zmianie, możemy nadal korzystać z porad, których udzielił on swoim uczniom. Na niektóre z jego wskazówek powinniśmy być może położyć obecnie większy nacisk, a na stosowanie innych wziąć poprawkę, ale ogólnie możemy wciąż z powodzeniem korzystać z jego rad. Na przykład mówiąc o tym, żeby nie zabijać, Budda miał na myśli przede wszystkim odbieranie życia ludziom, ponieważ w jego czasach prawie każdy był rolnikiem i miał kilka kur, które od czasu do czasu zamiast na podwórzu, lądowały na stole. Nie mógł powiedzieć wszystkim swoim uczniom: „Nie zabijajcie żadnych istot”, ponieważ wielu z nich i tak musiałoby to robić. Dzisiaj jednak żyjemy w dużych krajach, w wielkich miastach i ludnych społecznościach. Nie musimy uganiać się za kurczakami, żeby je skrócić o głowę – nie ma takiej potrzeby. Na pewno możemy unikać zabijania większych istot i w ten sposób wzmocnić swoją praktykę. Kradzież natomiast była za czasów Buddy rzeczą poważną. Społeczeństwo było nieproduktywne i ludzie łatwo umierali z głodu, jeżeli czegoś im brakowało. Dziś jednak płacimy tyle podatków, otoczeni jesteśmy taką masą przedmiotów i tak wiele rzeczy należy praktycznie do wszystkich, że poczucie własności straciło nieco na znaczeniu. Nasze przetrwanie nie zależy już tak mocno od takiej czy innej materialnej straty. Dlatego wystarczy zasadniczo w pełen rozsądku sposób kierować się w działaniu dobrem innych – na poziomie ciała, mowy i umysłu. Dzięki temu zyskamy niezachwianą podstawę dla dalszego rozwoju.

Wydaje nam się zazwyczaj, że to świat zewnętrzny wpływa na nas na wszelkie sposoby. Zwykle uważamy, że nasz kraj jest dla nas bardzo dobry albo bardzo zły, lub że sąsiad jest taki czy owaki, ale jeżeli przyjrzymy się krajowi i ludziom w nim żyjącym, albo nawet sąsiadowi, dostrzeżemy, że można to wszystko postrzegać z wielu różnych stron. Chociaż pewne rzeczy niektórym ludziom przypadną do gustu, inni nie będą mogli ich ścierpieć. Przyczyną lubienia bądź nielubienia zjawisk są projekcje pochodzące z naszego umysłu. Z jednej strony, jeśli wypełniają go niepokojące i nieprzyjemne doświadczenia, bo doprowadziliśmy do nagromadzenia się w naszym umyśle licznych szkodliwych wrażeń, na nasze postrzeganie nałożony zostanie ciemny filtr i zobaczymy wszystko w ponurych barwach. Z drugiej strony, jeżeli nagromadziliśmy w umyśle wiele pomyślnych i wspaniałych doświadczeń, właśnie przez ich pryzmat będziemy spoglądać na świat i wszystko stanie się znaczące, piękne i interesujące. To zatem my sami tworzymy własne życie – sami decydujemy o tym, co się wydarza. Dlatego tak ważne jest świadome kierowanie własnymi działaniami. Jogiczna ścieżka zaczyna się od usunięcia poluzowanych ogniw w łańcuchu naszego rozwoju – wszystkiego, co może pęknąć, wszystkich słabych miejsc, które można zaatakować. Innych jest na świecie znacznie więcej, niż nas samych – dlatego są tak ważni. Co możemy więc dla nich zrobić? Jak możemy im pomóc? Te dwa pytania z jednej strony wiążą się ze współczuciem, a z drugiej z mądrością. Dlatego kolejnym krokiem na jogicznej ścieżce jest rozwinięcie obu tych doskonałych właściwości umysłu. Buddyzm dysponuje bardzo interesującymi metodami, które pozwalają nam na tyle skutecznie „uruchamiać” w umyśle współczucie i mądrość, że w końcu pojawiają się one w nim spontanicznie czy wręcz automatycznie.

W religiach znanych na Zachodzie, takich jak chrześcijaństwo czy islam, słyszymy, że szlachetność jest czymś trudnym do osiągnięcia: czymś, czego trudno się trzymać i o co trzeba z całych sił walczyć. W buddyzmie widzimy to zupełnie inaczej. Uważamy, że szlachetne zachowanie jest całkowicie naturalne. Kiedy umysł funkcjonuje poprawnie, nie da się postępować inaczej. Kiedy przestajemy być neurotyczni, sfrustrowani i nieszczęśliwi, robienie rzeczy dobrych i użytecznych stanie się całkowicie oczywiste, a szkodzenie innym będzie czymś niezrozumiałym, bezsensownym i nienaturalnym. Dlaczego współczucie ma tak duże znaczenie? Z tego prostego powodu, że nawet jeśli potrafimy działać mądrze, inteligentnie i dalekosiężnie, ale robimy to tylko dla siebie, nasza sprawa ma niewielki wymiar. Jeśli podstawą naszych działań jest dobro jednej lub kilku istot, wszystko, czego dokonamy, niezależnie od tego jak zręcznie postąpimy, nie okaże się naprawdę imponujące. Jeśli jednak zrobimy coś z zamysłem przynoszenia pożytku wszystkim, nawet gdy nasze postępowanie będzie nieco niezręczne i pomieszane, już sam fakt, że nakierowane jest na pożytek wielu istot, że zaangażowane są w nie ich niezliczone życzenia, dążenia i potrzeby, sprawi, iż nasze działanie stanie się potężne i znaczące.

Istnieją trzy rodzaje współczucia. Pierwszy pojawia się wtedy, kiedy przestajemy się czuć obiektem jakiegokolwiek ataku, kiedy nie mamy już problemów i zapominamy o naszych obawach i oczekiwaniach. W takich momentach możemy doświadczyć pewnego rodzaju głębokiego ciepła i miłości do innych. Dorastałem na północy Europy, gdzie funkcjonuje, podobnie jak w waszym społeczeństwie, pewien ideał „męskości” – nakazujący zachowywanie zimnej krwi i opanowanie emocji. Pamiętam, że kiedy zaczęły mi się przydarzać momenty współczucia dla ludzi w tarapatach, z początku czułem się dziwnie; było to naprawdę osobliwe. Później jednak zauważyłem, że nie hamuje to mojej aktywności; nie czyni mnie niezdecydowanym, gdy przychodzi czas na działanie i ogólnie – nie robi ze mnie mięczaka. Kiedy chwile ciepła i otwartości pojawiają się po raz pierwszy, można poczuć się zbitym z tropu – nawiasem mówiąc, kobiety zazwyczaj radzą sobie z tym lepiej niż mężczyźni. Gdy te momenty współczucia się zamanifestują, powinniśmy postępować niczym lekarz. Wszystko staje się wtedy mniej osobiste i dlatego działamy skuteczniej. Niezależnie od stanu „pacjenta” z jednej strony życzymy mu zdrowia i pomyślności, a z drugiej robimy zręcznie, co do nas należy. W praktyce oznacza to, że jeśli ludzie są dla nas trudni, nie myślimy: „Uczynili coś przeciwko mnie!”. Decydujemy raczej: „On ma kłopoty i przyszedł do mnie; na podstawie jego objawów zorientuję się, co mogę dla niego zrobić”. Podobnie jak lekarz nie gniewa się na pacjentów, kiedy przychodzą do niego w rozsypce, całkowicie zdruzgotani, tylko stara się im pomóc – również my powinniśmy rozwijać współczucie, diagnozując wszelkiego rodzaju dziwne działania, zachowania, negatywne emocje i sztywne koncepcje innych jako „choroby”: przyczyny ich cierpienia oraz cierpienie samo w sobie. Zamiast czuć się osobiście zaatakowani, nie odpowiadamy kontrofensywą, ale dzięki współczuciu schodzimy z linii strzału, przechwytujemy energię emocji i wykorzystujemy ją do pomocnego działania. Chodzi nam o uzyskanie większej przestrzeni, aby skutecznie nieść pomoc innym, zamiast zamykać się na skutek osobistych przeszkadzających uczuć.

Nie oznacza to, że wystarczy powtarzać innym: „Teraz już wszystko będzie dobrze” – w powierzchowny sposób. Jeśli ludzie robią coś negatywnego, a my podajemy im zwoje sznura, na którym będą się mogli z sukcesem powiesić, to nie jest wyraz współczucia. Nie chodzi o to, żebyśmy komuś poważnie choremu powiedzieli: „Słuchaj, tu masz aspirynę, ona ci pomoże” – albo coś w tym stylu. Jeżeli ludzie tego potrzebują, przeprowadzamy nawet bolesną operację; a więc powstrzymujemy ich, jeśli pakują siebie lub innych w kłopoty. Ważne, żeby w naszym działaniu nie było gniewu. Po prostu robimy, co się da, dla pożytku innych, niezależnie od tego, czy jest to przyjemne, czy też nie. Czasami oczywiście zdarza się nam popełnić błąd; zależy to także od karmy tych osób. Sam fakt, że w trudnej sytuacji nie mogliśmy zrobić czegoś w sposób doskonały, nie oznacza, że nie powinniśmy dalej próbować. Staramy się działać jak najlepiej: jest to drugi, bardzo ważny rodzaj współczucia.

I wreszcie dobrze, jeśli potrafimy przekształcić takie doświadczenie w trzeci rodzaj współczucia – naprawdę absolutny. Nazywamy go takim, ponieważ nie wyłania się w naszym umyśle na skutek działania zewnętrznych czynników, ale powstaje w nim samym. Ten rodzaj współczucia bierze się ze zrozumienia, że przestrzeń jest taka sama wewnątrz i na zewnątrz; że w swojej prawdziwej naturze świadomość każdego z nas jest tym samym. Chociaż obrazy w zwierciadle mogą wyglądać inaczej, jego promienista esencja pozostaje dokładnie tą samą świetlistością. Wszyscy dążymy do szczęścia i wszyscy pragniemy uniknąć cierpienia. Zachowujemy się dobrze, kiedy się dobrze czujemy, a niezręcznie, kiedy czujemy się źle. Chociaż każdy z nas jest zaledwie jednostką, a często jesteśmy przekonani, że to właśnie nam należy się od życia jakaś specjalna oferta, jakieś specjalne traktowanie. Kiedy zauważymy, jak bardzo śmieszna i ograniczona jest ta postawa, spontanicznie doświadczymy współczucia. Pojawi się ono automatycznie, wolne od myśli i wyobrażeń i będzie wykraczało poza wszelkie koncepcje. Poczucie jedności z innymi sprawi, że będziemy myśleli, mówili i robili dokładnie to, co we właściwym momencie otworzy daną sytuację i na wszelkie możliwe sposoby doprowadzi wszystkich do dobra i rozwoju.Doskonałość współczucia przejawia się, kiedy dawne przeszkody i hamujące nas utrudnienia rozpuszczają się i znikają. Zapewne znacie typ wyjątkowo współczujących osób – kogoś, kto ciągle płacze z powodu różnych problemów albo wnika głęboko w ból i cierpienie innych, ale jednocześnie siedzi w domu na kanapie i nigdy niczego znaczącego nie robi. Jest to ckliwe „pseudo-współczucie”: coś nieprecyzyjnego, sentymentalnego oraz niezbyt przydatnego dla innych. Podobnie istnieją różne rodzaje destrukcyjnej mądrości. Pomyślcie o rozeznaniu wszystkich tych inteligentnych panów, którzy na całym świecie stworzyli najróżniejsze systemy polityczne, dławiące wolność ludzi, ograniczające ich możliwości i kierujące ze szczytów administracji państwowej każdym aspektem ich życia za pomocą nakazów. Pomyślcie o mądrościach wyrażających się w sposobach kontrolowania populacji, łamania wolnego ducha społeczeństw – czy o tych związanych z produkcją broni. Istnieje wiele rodzajów mądrości i wiedzy, które mogą być ze wszech miar logiczne i pełne precyzji, ale z powodu których ludzie przede wszystkim chorują lub cierpią. Właśnie z tego względu potrzebujemy obu tych wartości naraz: współczucie bez mądrości jest ckliwe, naiwne i bezproduktywne – mądrość bez współczucia twarda jak kamień, pozbawiona fantazji i naprawdę ogłupiająca. Musimy zatem oba te czynniki ze sobą połączyć.

Jakiego rodzaju mądrość powinniśmy starać się uzyskać? Pozwolę sobie przełamać wasze koncepcje, ponieważ mądrość, o której mówię, nie jest tą, o której przyzwyczailiście się myśleć w szkole. Mądrość Buddy nie sprowadza się do napakowania umysłu większą ilością faktów; nie o to tu chodzi. Polega ona na usunięciu różnych przeszkód z umysłu: sztywnych poglądów, tendencyjnych koncepcji, wszystkiego, co go usztywnia i otępia, co zawęża nasze horyzonty i sprawia, że myślimy przez cały czas albo o przeszłości, albo o przyszłości, pełni oczekiwań i obaw prowadzących nas jednocześnie do lgnięcia do jednych zjawisk i awersji wobec innych. Poszukujemy mądrości intuicyjnej i świadomości tego, co naprawdę się wydarza – mądrości, która nie zależy od patrzenia na świat przez czarne albo różowe okulary, lecz polega na spoczywaniu w nagości rzeczy takich, jakimi są i na bezwysiłkowej reakcji na to, co naprawdę się wydarza.

Współczucie i mądrość są naturą naszego umysłu. Jeżeli nie zakłócamy jego spokoju, nie naruszamy go ani nie niepokoimy, rozwinie on naturalnie wszelkie rodzaje doskonałej świadomości – przebudzą się w nim wszelkie rodzaje oświecenia. Materializm, nihilizm, realizm, idealizm i wszystkie inne „-izmy” ograniczają w rzeczywistości nasze możliwości. Nauki Buddy prowadzą nas do chwili, w której rozpoznajemy, że tym, co naprawdę istnieje – a mówię to z pełną powagą – w ponadczasowy, absolutny sposób, zawsze i wszędzie – jest sama świadomość. Świadomość oznaczająca przestrzeń, która wszystko umożliwia i promienistą przytomność, która pozwala nam wiedzieć i rozumieć. Jest to stan, który Budda pokazuje nam bezpośrednio, umożliwiając nam jego urzeczywistnienie. Mądrość pojawiająca się na tym poziomie bierze się stąd, że pozwalamy umysłowi spocząć w jego własnej naturze.

Właśnie przytomność umysłu jest tym, co prawdziwe; cała reszta zjawisk rozgrywających się w przestrzeni świadomości pojawia się, zmienia i ponownie znika, a my spoczywamy wtedy w jej otwartości. Jeśli pojawia się koncepcja „materialistyczna”, mówimy: „O, materialistyczna myśl, bardzo praktyczna, zapiszę sobie dwa słowa na kartce papieru, żebym nie musiał już o tym myśleć do końca medytacji”. Albo: „To bardzo ciekawe”, a następnie odkładamy ją do przegródki na kwestie materialistyczne i praktyczne. Jeśli z kolei pojawi się myśl „nihilistyczna”, mówimy: „Hej tam, co ty tu robisz, co się stało? Czyżby gdzieś w pobliżu przechodził Nietzsche?”. Stwierdzamy: w porządku, oto nihilistyczna koncepcja, działa w ten i ten sposób, wyraża takie i takie skłonności, a potem chowamy ją do kolejnej szuflady. Jeżeli zjawiają się myśli idealistyczne, mówimy: „Dajesz takie miłe odczucia, zatrzymamy cię na jakiś czas, bo z tobą jest naprawdę przyjemnie”. Jednak cokolwiek by się nie działo, po prostu spoczywamy w świadomości i obserwujemy, jak myśli przychodzą i odchodzą. Wiemy, że żadna z nich nie może ani polepszyć, ani zranić prawdziwej natury naszego umysłu, podobnie jak obrazy w lustrze ostatecznie nie zmieniają samego lustra, a filmy na ekranie pokazują po prostu, że znajduje się on na swoim miejscu. Chodzi o ich świetlistą właściwość.

Dokładnie w ten sam sposób nasz umysł naprawdę rozpoznaje swoją własną nie ograniczoną esencję. Urzeczywistnia w swojej prawdziwej naturze mądrość, która jest jego najgłębszą esencją. To druga rzecz, którą powinniśmy osiągnąć na naszej jogicznej ścieżce. Po tym, jak zrozumieliśmy już przyczynę i skutek oraz uzyskaliśmy drogocenną skuteczność działania i jasność umysłu, powinniśmy rozwinąć imponujące życie wewnętrzne. W końcu jego moc zaczyna się przejawiać spontanicznie, a wewnętrzne doświadczenia stają się żywe. W rezultacie przyjmują one postać coraz głębszego współczucia. Wznosząc się coraz wyżej ponad poziomy „lubienia i nie lubienia” nasz umysł staje się jak słońce – obdarza światłem każdego i życzy każdemu wszystkiego, co najlepsze. A jeśli chodzi o mądrość, przechodzimy od zwyczajnej wiedzy i intelektualnego pojmowania tego, co wydarza się w umyśle, do stanu wykraczającego poza wszelkie oczekiwania i obawy, przywiązania i niechęci – stanu, w którym mądrość pojawia się naturalnie dzięki jego własnej mocy.

Jeśli jogin ma duży kłopot ze zrozumieniem mechanizmu przyczyny i skutku, wygląda to oczywiście żałośnie. Jeżeli brak mu współczucia, będzie samotny. Bez mądrości przysporzy wielu problemów innym i sobie samemu. Te elementy są więc istotne i naprawdę niezbędne. Ścieżka jogiczna wykracza jednak poza to wszystko, ponieważ pracujemy na niej z chwilą, z „tu i teraz”. Działa to jak rakieta startująca w kosmos: po tym, jak pierwsze człony nośne odpadną po wyniesieniu wahadłowca na orbitę, może on swobodnie manewrować i polecieć wszędzie. W ten sam sposób, kiedy wydobędziemy się już z pułapki neuroz i bolesnych, osobistych trudności, gdy wykroczymy poza wszelkie cierpienie, otworzymy się na obszar czystości umysłu. Nie istnieje nic, co mogłoby rozwinąć naszą siłę i zdolności w sposób bardziej totalny, niż pozostawanie w pogodnie radosnym nastroju, w poczuciu bezpieczeństwa, przy jednoczesnym zrozumieniu czystości i sensowności oraz piękna i esencji wszystkich rzeczy. Jest to dla nas niezmiernie ważne. To coś, czego powinniśmy się naprawdę trzymać przez cały czas. Nie możemy pozwolić, żeby wymknęło nam się to z rąk.

Tłumaczenie: Anatol Magdziarz DD6